piątek, 12 kwietnia 2019

Henry Fraser - "Małe wielkie rzeczy".

źródło: lubimyczytac.pl

Wypad z przyjaciółmi, portugalskie słońce i plaże. Czy coś więcej jest potrzebne do szczęścia  młodzieńcowi, wkraczającemu powoli w dorosłość? Czasem jednak, to wydawać, by się mogło szczęście. Potrafi przekreślić całe nasze życie, a rzeczy, które dotąd były istotne nagle przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Tak też było w życiu siedemnastoletniego rugbisty Henry’ego, którego życie zmienia się o trzysta sześćdziesiąt stopni, właśnie na takim beztroskim wyjeździe. Lekarze toczą batalie o jego życie po skoku do wody na jednej z portugalskich plaż. W wyniku czego doznaje urazu rdżenia kręgowego, którego konsekwencją jest wózek inwalidzki już do końca życia i pomoc osób trzecich przy najprostszych czynnościach życia codziennego. Początkowo dla głównego bohatera, a zarazem narratora książki. To wszystko wydaje się koszmarem, a nie rzeczywistością. Gdyż jest on wpływem silnych środków przeciwbólowych. Jednak w końcu dociera do niego, że to nie sen, a okrutna rzeczywistość, z którą przyjdzie mu się zmierzyć. W akcie desperacji postanawia, z sobą skończyć poprzez zerwanie rurek podłączonych do aparatów, umożliwiających mu życie. Jednak i tej czynności na szczęście nie jestem sam, w stanie wykonać. Niebagatelną, a najważniejszą rolę w odnalezieniu się w tej brutalnej dla Niego rzeczywistości odgrywają najbliżsi, przyjaciele, a także kartki i listy, ze słowami otuchy od dalszych znajomych, jak i nieznajomych mu osób. Jednym ze zdań, które pobudziły Henry’ego do walki o „lepsze jutro”, są słowa św. Franciszka z Asyżu: "Zacznij od robienia tego, co konieczne; potem zrób to, co możliwe; nagle odkryjesz, że dokonałeś niemożliwego". Te słowa trafiły także i do mnie 😊. A tym koniecznym na tamtą chwilę dla siedemnastolatka była nauka samodzielnego oddychania, bez pomocy respiratora. Wszystko po to, by mógł choć na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza, a nie tylko przez szpitalne okna. Wtedy do bohatera dociera, jak ważne są Małe wielkie rzeczy tj. samodzielne oddychanie. Kolejnym celem rugbisty była nauka jazdy na wózku wyposażonym, w specjalnie czujniki na kołach, które przy pomocy jego ramion miały rozpędzać tą limuzynę. Choć lekarze nie dawali na to żadnych szans, bo według nich jedynym pojazdem, którym miał umieć sterować Henry. Miał być wózek sterowany, za pomocą ruchu głowy. Mylili się, bo upartość młodzieńca wygrała i kolejny cel stał się faktem. Czasem przez przypadek wracamy do rzeczy, które dawały nam frajdę w dzieciństwie. Nie inaczej było i w tym przypadku. Pewnie, gdyby nie wypadek nigdy nie wróciłby do malowania. Wiadomo początki są zawsze trudne, zaczynał początkowo od aplikacji na swoim I-Padzie, za pomocą specjalnego rysika, by skończyć na specjalnej sztaludze zaprojektowanej specjalnie dla niego, tak by mógł czuć pełen komfort przy tworzeniu swoich dzieł. Co doprowadziło Go do wielu wernisaży i wystaw. Co robił zanim zaczął malować? Zajrzyjcie sami do książki 😊. Zawsze staram się szukać podobieństw między mną, a bohaterem książki, czy też filmu. Tak było i tym razem. Nie wiem co, by ze mną było, gdyby nie rodzina i przyjaciele. W tych tragicznych dla mnie chwilach, które spotkały mnie i moją rodzinę pod koniec ubiegłego roku. To dla nich i dla Ciebie walczę nadal. Podobnie, jak i bohater nie skupiam się na tym, co mógłbym zrobić gdyby, ale na tym co mogę zrobić. Może właśnie dlatego mogę cieszyć się kolejnymi – Małymi wielkimi rzeczami, które widzę po kolejnych godzinach przepracowanych z fizjoterapeutą. Książkę czytałem zarówno przed, jak i po rehabilitacji, Jeśli chcesz uwierzyć, że każdy dzień, to dobry dzień. To i Ty po nią sięgnij…      

środa, 10 kwietnia 2019

"Szczęśliwa" siódemka.

Tylko czy, aby na pewno? 😊. Chyba nikt z nas przed rozpoczęciem trwającego przecież jeszcze sezonu (niestety nie dla nas). Nikt nie zakładał, że z takim składem, jaki wciąż jeszcze mamy, będziemy bez medalu. A tu mało tego, że bez medalu, to jeszcze bez play-offów. Notując najgorsze miejsce od wielu lat ☹. Chciałoby się powiedzieć – nic się nie stało. Dla kogoś, kto może nie jest prawdziwym kibicem Asseco Resovi Rzeszów, to może i nie. Jednak dla kogoś, kto💗 siatkówkę, jak choćby, to jednak stało się… ☹. Dacie wiarę, że to już trzeci rok bez „pudła” dla zespołu, który siedmiokrotnie dzierżył koronę Mistrza Polski? A jego kibice wypełniali halę Podpromie do ostatniego miejsca, wszystko po to, by dopingować swoich idoli i wpadać przy tym, ze skrajności w skrajność. Od stanów zawałowych po łzy szczęścia. Czy te czasy mają, kiedyś jeszcze szansę ponownie zagościć na „TwieRRdzy Podpromie”? Wielkim zbawieniem dla rzeszowskiej siatkówki miało być ponowne zatrudnienie trenera Kowala. Miał on zagwarantować powrót na siatkarski szczyt, a o mało co nie zafundował spadku poza plusligową elitę. Jak to „dobrze”, że wybawiły nas od tego problemy zespołu ze Szczecina. Bo po pięciu kolejkach byliśmy jednym z głównych kandydatów do spadku, z dorobkiem zaledwie jednego punktu… Na szczęście trener Kowal postanowił oszczędzić dalszego robienia kabaretu, z rzeszowskiej siatkówki i podał się do dymisji. Wielu myślało, że z kompletnie nie pasujących do siebie „klocków” kupionych przez ówczesnego trenera i prezesa.  Coś, a najlepiej medal zbuduje Gheorghe Cretu. I rzeczywiście ten medal, był blisko w KMŚ. Asseco Resovia Rzeszów zajęła najgorsze dla sportowca czwarte miejsce. Współpraca między ówczesnym prezesem, a „Giannim” najwyraźniej nie układała się najlepiej, bo i ówczesnemu prezesowi najwyraźniej skończyły się „pomysły”, jak odbudować potęgę rzeszowskiego klubu. W prezesowski garnitur wskoczyła jedna z ikon rzeszowskiej Asseco Resovi – Krzysztof „Igła” Ignaczak, który swe prezesowanie rozpoczął od rozwiązania kontraktu z Rafaelem Redwitzem wszystko po to, by zwiększyć trenerowi pole manewru (limit obcokrajowców), w jego miejsce z wypożyczenia wrócił – Łukasz Kozub. Po jakimś czasie było widać trenerską rękę Cretu. Potrafiliśmy wygrać z takimi firmami, jak: ZAKSA, SKRA czy JW. I zanotować passę pięciu zwycięstw z rzędu, „pełną pulą” w kieszeni, grają przy tym, jak za starych dobrych czasów. By przegrać z dużo słabszym wydawać, by się mogło czasem przed meczem rywalem. Można, by teraz powiedzieć wystarczyło nie przegrać meczu w Olsztynie, czy z Cuprum na ich terenie. I, kto wie czy teraz nie byliśmy w „skórze” drużyny z Zawiercia. Nie ma co gdybać… Jednak trudno ukryć, że te „klocki” nie pasowały do siebie pod względem charakterów. Brakowało naszej ekipie kogoś, kto weźmie na siebie ciężar bycia liderem mentalnym drużyny tj, dla kadry Heynena jest Michał Kubiak.
Na takiego walczaka kreowany, był Thibault Rossard. Choć posyłał bomby nie do przyjęcia i atakował niczym kiler, dając nam wiele radości. To jednak nie poszedł w ślady kapitana złotej drużyny Vitala Heynena. Jak wiemy znów będzie zmiana „dyrygenta” w Asseco Resovi Rzeszów, jak i zmiany personalne. Nowym „dyrygentem” będzie – Piotr Gruszka   Zaskoczę Was po głębszych siatkarskich przemyśleniach😆. Jestem za, już wyjaśniam dlaczego. „Igła” chce mieć coś, co będzie kojarzone, z jego i tylko jego nazwiskiem. Gdyby został rumuński szkoleniowiec, a osiągnąłby sukces byłoby, to kojarzone z nazwiskiem jego poprzednika. Nie to, żebym miał coś do trenera Cretu, bo gdy Resovia pokonała Skrę czy ZAKS-ę, w moich oczach pojawiły się łzy, bo tak dawno nie cieszyłem się oglądając „moją SOVIĘ”. Sport, to nie tylko pozytywne emocje, ale też biznes. Dlatego powinniśmy podziękować rumuńskiemu szkoleniowcowi, za miesiące spędzone w stolicy Podkarpacia. THANK YOU „GIANNI”! Nie mniej jednak przed „Igłą” i „Gruchą” nie lada wyzwanie. Muszą oni nie tylko wprowadzić znów „Reskę” na siatkarskie salony, ale i odbudować zaufanie rzeszowskich kibiców, którzy są wymagający, a przy tym mają dość czekania. Na sukces swoich idoli. Czy dwaj ME z 2009 roku. Dadzą radę już nie jako kumple z parkietu, a pracownik i pracodawca? Pokibicujemy, zobaczymy😜!

*fotografie fanpage Asseco Resovia Rzeszów