piątek, 15 września 2023

Czternaście lat minęło, polskie Orły zagrają o Mistrzostwo Europy!

Przed rozpoczęciem półfinału nie było to wcale oczywiste, bo naszym przeciwnikiem był zespół "klątwa" naszej reprezentacji, czyli reprezentacja Słowenii (3:1).

Zanim stricte o wczorajszych wydarzeniach na parkiecie w Rzymie to taka ciekawostka z mojego życia jako kibica siatkówki. Turniej na tureckiej ziemi, gdy nasze "Orły" tytuł Mistrza Europy z młodym wchodzącym na światowe siatkarskie salony Bartoszem Kurkiem, był moim pierwszym turniejem z udziałem naszej reprezentacji na poważnie. Chyba najwyższy czas na powtórkę, nie będzie to wcale łatwe zadanie o tym dlaczego tak sądzę, trochę później 😉. 
Obie drużyny nie miały przed sobą tajemnic, bo przecież znają się, jak "łyse konie" nie tylko z rozgrywek reprezentacyjnych, ale i z racji tego, że nasi przeciwnicy grali bądź grają na naszym ligowym parkiecie. Podobnie, jak w meczu z Serbami premierowa partia półfinałowego starcia padła łupem naszych przeciwników, bo podobnie, jak Serbom oddaliśmy tego seta przez słabe przyjęcie oraz błędy własne. (szczególnie w zagrywce) - swoją drogą zagrywka nie siedziała przez całe spotkanie. Od drugiego seta Gang Łysego skoczył na przeciwnika nie tylko czysto siatkarsko, ale także dosłownie, a winny całemu zamieszaniu był Pan na sędziowskim, który gwizdał nieczyste piłki, jak mu się spodobało. Przepraszam, że to powiem, ale sędzia, który jest zmienny, jak chorągiewka na wietrze nie powinien sędziować meczu na poziomie półfinału imprezy rangi mistrzowskiej i basta! Jak widać CEV jest innego zdania 😎. Tyle o sędziowaniu, wróćmy do wydarzeń na boisku. Kluczem do przezwyciężenia "klątwy" było nie tylko "wyłączenie" Roka Mozicia "gasząc mu kilkukrotnie światło", ale nasza konsekwencja w grze obronnej (Słowenia też to robiła), ale także to, jak mimo nie najlepszego przyjęcia Marcin Janusz potrafił sobie wykreować "Orła", który był w stanie poprowadzić triumfatorów VNL do awansu, do finału. To pokazuje klasę naszego wirtuoza na rozegraniu.
Mowa oczywiście o Wilfredo Leonie, który był dla Klemena Cebulja i jego kumpli nie do zatrzymania w ataku, a próba przyjęcia Jego serwisu mogła się skończyć wizytą na SOR 😋. Aleksander Śliwka i Łukasz Kaczmarek może nie byli tak skuteczni w ataku, jak to miało miejsce w meczu ćwierćfinałowym, ale potrafili wykonywać czarną robotę w obronie, które zamienialiśmy na zdobycze punktowe w ataku. Sam Klemen Cebulj to zbyt mało, by pokonać nasz kolektyw (bo jest tylko człowiekiem, a nie maszyną do zdobywania punktów). To właśnie kolektyw pozwolił nam dotrzeć od meczu z Belgami, aż do finału. Przed którym mam pewne obawy po obejrzeniu drugiego półfinału. 
Jeśli chcemy zdobyć złoto ME to nie możemy popełniać błędów w zagrywce, a odrzucić Włochów od siatki swoim serwisem (w tym Jakub Kochanowski, bo wczoraj zapomniał, jak efektywnie zagrywać), poprawić nasze przyjęcie, co automatycznie otworzy "Elvisovi" możliwość gry strefą, która jest kopalnią punktów dla naszej ekipy na tych Mistrzostwach Europy — mowa oczywiście o grze środkiem siatki. Włosi w meczu z Francuzami, jak dla mnie zagrali siatkówkę kompletną. i jeśli nie wyeliminujemy tych mankamentów, które zostały już wspomniane to, będzie bardzo trudno o krążek z najcenniejszego kruszcu.  Jednak z całego siatkarskiego serducha wierzę, że słowa z polskiego hymnu staną  się faktem — z ziemi włoskiej do Polski!

*foto: www.cev.eu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz