Przed pierwszym gwizdkiem sędziego, wielu zagorzałych kibiców czy to w "Pasiaku", czy to w żółto-czarnej koszulce. Marzyło, aby ten mecz był nawiązaniem do tych meczów, które decydowały o tym, kto zostanie Mistrzem Polski.
W moim blogowym podsumowaniu meczu z Projektem Warszawa pisałem, iż wypadałoby, aby "Reska" potwierdziła tę dobrą grę z tamtego spotkania w kolejnych kolejkach. Czy ją potwierdziła? No nie do końca 😎. Bo prowadząc 2-0 w setach, nie powinna pozwolić dojść do głosu bełchatowskiej Skrze, bo kto, jak kto, ale Skra w siatkówkę grać potrafi, co zresztą pokazała. Asseco Resovia Rzeszów od pierwszej piłki, postanowiła odrzucić gospodarzy od siatki swoją zagrywką. I to się, im udało do tego stopnia, że nie dość, że my mogliśmy swobodnie grać na siatce, Fabian grał wszystkimi strefami to Skra, dokładała nam punktów własnymi błędami. I byliśmy o dwa sety od wywiezienia pełnej puli z hali Energia w Bełchatowie. Przyznam szczerze, że byłem lekko zdziwiony, tym z jaką lekkością przyszło nam zwycięstwo w premierowej partii spotkania. W drugiej partii "Wilki" kontynuowały swoje strzelanie w polu serwisowym, w "bełchatowskim ulu". Skra mimo starań nie potrafiła, złamać dobrej gry rzeszowskich siatkarzy. Tak obrót sprawy sprawił, że byliśmy o seta od wygrania meczu, za trzy punkty. Z drugiej jednak strony zastanawiałem się, jak i czy zareaguje PGE Skra Bełchatów. Chyba nie potrzebnie się, zastanawiałem 😂. Nasze przyjęcie zostało rozmontowane przez Roberta Tahta, który pokazał swojemu byłemu klubowi, że może nie potrzebnie mu podziękowano. Swoje w ataku dołożyli "Atan" i Milad Ebadipour i było już 1-2. Nadal mieliśmy szansę na trzy punkty, ale było wiadomo, że Skra będzie próbowała iść, za ciosem i doprowadzić do tie-breaka, który rządzi się, swoimi prawami. Choć "gasiliśmy światło" bełchatowianom i wydawało się, że spotkanie zamknie się w czterech setach (8-5). To gospodarze znów wrzucili "piąty bieg" na zagrywce, a konkretnie estoński przyjmujący. Który wyprowadził ich na prowadzenie, którego nie oddali już do końca seta. I było wiadomo, że największe emocje dopiero przed nami. Tie-break to istna wymiana ciosów, spektakularnych obron i zwrotów akcji. Akcji, które kibiców jednych wprawiały w euforię, a drugich w stan zawałowy. Uwierzcie mi, tie-break oglądałem z zaciśniętymi pięściami i łacińskim słownikiem na języku 😛. Bo, jak tu go nie używać, kiedy Kuba Bucki daje nadzieję na te dwa punkty, a potem "Kłosik" ją odbiera swoją grą na siatce. Mam nadzieję, że te pięści, aż tak nie odbiły się na mojej spastyce rąk, jeśli tak to, mój fizjo będzie musiał kierować skargę do rzeszowskich siatkarzy 😃. Na koniec powiem, że przyczyn porażki według mnie są, dwie mental — nasi zawodnicy zbyt szybko uwierzyli, iż Skra się, nie podniesie z "siatkarskich desek". W połowie III partii naszej drużynie ktoś "wyłączył prąd" w nogach i polu serwisowym. Ile jeszcze musimy czekać na to by podstawową parą przyjmujących, była para — Cebulj, Szerszeń? To już kolejne spotkanie, gdzie na pochwałę ode mnie zasługują; środkowi, atakujący, a także "sypacz". Okazja do rehabilitacji już w sobotę, ale o punkty nie będzie łatwo, bo beniaminek z Lublina grać w siatkówkę potrafi.
*fotografia FB klubu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz