W ostatnich tygodniach walka o plusligowe punkty zeszła na drugi plan. Cała siatkarska Polska żyła "polskim półfinałem" w siatkarskiej Lidze Mistrzów, a także ligowym klasykiem między tymi zespołami.
Wszyscy ostrzyliśmy sobie zęby na ten trójbój między siatkarzami ZAKS-y, Jastrzębskiego Węgla, byliśmy przeświadczeni, iż o zwycięstwach będą decydować detale. A tu taki psikus Mistrz Polski, zanim przegrał na boisku to, przegrał z kontuzjami podstawowych graczy, a także z wirusem. Wielu twierdzi, że też z presją, uwierzcie mi choroba, potrafi sponiewierać. I tym sposobem zamiast zaciętego boju, oglądaliśmy mecze do jednej bramki. Przed pierwszym meczem obstawiałem 50 na 50, bo przecież i Klubowy Mistrz Europy miał chwilowe wahnięcia formy, co mogło w pewnym sensie predysponować Mistrza Polski do gry w finale o to prestiżowe trofeum. Ale tylko mogło, bo "Koziołki" w tym trójmeczu pokazały, co to znaczy ZESPÓŁ. Zespół, który mimo poważnego rozbioru zespołu po przednim sezonie na kluczowych pozycjach w tym na pozycji "sypacza", czy jak, kto woli rozgrywającego. Nie milkły głosy, że Marcin Janusz nie będzie w stanie zastąpić Benjamina Toniuttiego, Huber Kochanowskiego, czy Eric Shoji Pawła Zatorskiego. Oni ich nie zastąpili, oni świetnie dopasowali się w tę kędzierzyńską układankę. Mało tego "Elvis", jak dla mnie jest murowanym kandydatem do grania "pierwszych skrzypiec" w koszulce z "Orzełkiem" na piersi. To, jak potrafi czytać grę rywala i umiejętnie grać wszystkimi strefami, co chociażby pokazał w tym trójmeczu z "Pomarańczowymi". Sprawia, że chyba jest pozamiatane w tym temacie. A Norbert Huber jest dla mnie poważnym kandydatem do pierwszej "6" reprezentacji Polski, potrafi nie tylko "gasić światło", czy wbijać gwoździe w parkiet po stronie rywala, ale też rzucać kamieniami zza linii dziewiątego metra. W tych spotkaniach zobaczyliśmy to, co było znakiem rozpoznawczym "Koziołków" w poprzednim sezonie. Czyli odrzucenie rywala od siatki zza linii dziewiątego metra, czy też zdobywane punkty seriami w tym elemencie. Gra skrzydłami, a także gra na siatce. To sprawiło, że obrońca trofeum zagra w finale i stanie przed szansą obrony, a jego przeciwnikiem ponownie będzie włoskie Trento. To nie prawda, że nic dwa razy się nie zdarza 😎. A i wierzę w ponowny triumf drużyny Klubowego Mistrza Europy.
*fotografia fanpage Łukasza Kaczmarka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz