|
źródło: Fanpage Asseco Resovia Rzeszów |
Żaden przeciwnik nam punktów za ładne oczy nie odda, jeśli
ich sami nie wywalczymy. W zasadzie tym jednym zdaniem można, by podsumować
zaległy pojedynek między Asseco Resovią Rzeszów, a Aluronem Virtu Wartą
Zawiercie (2-3). Jeśli dalej nasi będą serwować kibicom takie emocje, to efekty
mojego zabiegu i pracy pójdą na marne, gdyż wczorajszy mecz oglądałem, z
zaciśniętymi pięściami :D Tyle żartów, przejdźmy do tego co zobaczyłem i
wywnioskowałem. Młodzież na dobre przekonała naszego coacha to już kolejne
spotkanie, gdzie w pierwszym składzie wychodzą: Michał Kędzierski, Dominik
Depowski i Mateusz Masłowski. Na ataku zagrał Jochen Shoops, w miejsce chorego
Kuby Jarosza. Pierwsza partia to popisowa gra gości, a wszystko to za sprawą
ich atakującego - Grzegorza Boćka (MVP), który zaliczył prawdziwe „wejście
smoka”. Gospodarze zaś mieli problem ze
skończeniem ataku, w pierwszej akcji. Druga partia to odbicie lustrzane pierwszego
seta. Tym razem to beniaminek, nie miał nic do powiedzenia. Ton naszej grze
nadawało trio: Kędzierski, Shoops i Rossard. Ten ostatni, był nie
powstrzymania. I można powiedzieć mecz zaczynał się od nowa, przy stanie 1-1.
Zadałem sobie pytanie:
„Co przyniesie
dziesięciominutowa przerwa? Bowiem różne cuda, już się działy, po tej przerwie ;)
Przyniosła ogrom emocji, gdyby nie fenomenalny – Tibault Rossard, który
skończył, jak dla mnie niemożliwą piłkę, przy stanie bodajże 21-22. Pewnie w
tym zaległym meczu SOVIA, byłaby bez punktów. Uradowany, że moja drużyna
prowadzi 2-1, w całym spotkaniu. Pomyślałem – „
zgarniemy pełną pulę”. Chciałoby się :D W zasadzie nic tie-breaka
nie zapowiadało, bo przecież mieliśmy sześć punktów przewagi. Wtedy nasi
zawodnicy zaczęli grać „chodzonego”, myśląc pewnie, że punkty same się zdobędą.
Uwierzcie mi, byłem tak samo wściekły, jak trener Serniotti. Od razu wróciłem
pamięcią do momentów z zeszłego sezonu, gdzie mając spory zapas punktowy.
Pozwalaliśmy rywalom, na złapanie ich rytmu gry. Co prowadziło do stanów przed
zawałowych „pasiastych” kibiców, przegranych setów, a nawet spotkań. Na nic
zdała się zmiana rozgrywającego. I, byliśmy świadkami tie-breaka. Jak wiemy
tie-break to loteria, jedna akcja może uskrzydlić, lub odebrać ochotę do gry. I
jest po sprawie, ja jednak wierzyłem w moich idoli i w siłę kibiców, z
Podpromia, którzy nie raz w krytycznych momentach. Podrywali swoim dopingiem
nasz zespół do walki i mecz kończył się
happy-endem. Tym razem go nie było ;( Nasi zawodnicy przestali chyba wierzyć,
że te dwa oczka mogą, być nasze. To był set błędów naszej drużyny i niespodzianka
stała się faktem. Bo chyba w tych kategoriach, możemy rozpatrywać wynik tego
spotkania. Choć beniaminek z Zawiercia wygrał zasłużenie, był lepszy od zespołu
z Rzeszowa, w przekroju całego spotkania. Co zaważyło na tym wyniku? Może brak
koncentracji w czwartej partii, a może kompletny brak gry środkiem w tym spotkaniu,
Bartłomiej Lemański, był kompletnie „ pod grą”. Taka moja mała uwaga w stronę
kibiców. Drodzy kibice zespół dopinguje się także, gdy zespołowi nie idzie, by
ten doping poniósł ich do walki. A w meczu z Aluronem, gdy zespołowi nie szło
hala cichła doping włączał się na nowo, gdy SOVIA łapała kilka punktów z rzędu.
Czy tak powinno być? Z tym pytaniem zostawiam Was i czekam, na punkty Asseco
Resovi, w kolejnych spotkaniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz