Już tylko kolejka do zakończenia rundy rewanżowej fazy zasadniczej, w dniu wczorajszym "Wilki" Giampaolo Medei podejmowały u siebie "gdańskie Lwy" Igora Juricicia (3:1). Emocji nie brakowało, oj nie!
Znając wolę walki zespołu z Gdańska już przed meczem, było wiadomo, że gospodarze będą musieć stoczyć ciężki bój o ligowe punkty.
Choć początek tego nie zapowiadał, gdyż rzeszowianie ustawili sobie rywala swoją zagrywką, a tym samym swoją pierwszą akcję. Nawet jeśli gdańszczanom udawało się wyprowadzić swoją pierwszą akcję to, świetnie w naszej drużynie działał blok pasywny, który pozwalał naszej drużynie zdobywać punkty w kontrze. A siłą napędową był Maciej Muzaj, który w całym spotkaniu pokazał, że jak chce to, potrafi prowadzić swój zespół do zwycięstwa i być jego liderem w ofensywie (28 pkt/ 5 bloków/ 54% atak). Jednak to nie wystarczyło, bo mieliśmy deja vu z tie-breaka z Jastrzębskim Węglem. Dzięki grze Karola Urbanowicza i zagrywkom Lukasa Kampy. Drugi set nazwałbym niczym innym, jak przeciąganiem liny, zastanawiałem się, kto będzie miał więcej siły i przeciągnie ją na własną stronę, czyli wygra drugą partię. I wygrała ją "Reska" dzięki skutecznej grze w ataku, w końcówce seta oraz kiwce swojego Kapitana. W drugim secie pałeczkę lidera w ataku od naszego atakującego przejął TJ DeFalco. W partii numer trzy gospodarze pokazali to, co jest ich mocną stroną w tym sezonie, czyli gra skrzydłami, które była kluczem do tego, by już tylko jeden set dzielił "Wilków" od kompletu punktów w tym emocjonującym spotkaniu. Początkowa faza czwartego seta to walka punkt, za punkt, co mogło zwiastować emocje, nie z tej ziemi. Dopiero argentyński przyjmujący wyprowadził gości na prowadzenie, którzy je powiększali (12:15). Wtedy też "zaryczał" w ataku Torey DeFalco i na tablicy wyników był remis. Wszystkie znaki na niebie i na parkiecie wskazywały, że Asseco Resovia Rzeszów rozegra drugi tie-break z rzędu, lecz Rzeszowianie nie powtórzyli błędu z premierowej partii i dopisali do ligowej tabeli trzy punkty!
Tyle o meczu, teraz czas na przemyślenia i wnioski 😎. Siła zwierzęcych przydomków obu ekip została potwierdzona na parkiecie, nie brakowało długich wymian, które oglądałem na bezdechu, a w zależności od ich finału wydawałem odpowiedni okrzyk 😜. Jednak więcej tej jakości sportowej było po stronie gospodarzy, którzy, choć pokazali w pierwszej partii, że można ich złamać. To potrafili wrócić do meczu i swoją grą w ataku, czy też w "gaszeniu światła porywać kibiców, która jak zwykle była dodatkowym zawodnikiem. Niestety ta widowiskowa gra, była przerywana głupimi błędami własnymi. Takie błędy, czy dopuszczenie do głosu rywala, w play-offach może mieć nieodwracalny skutek. A co do zespołu z Gdańska pokazali, że w ćwierćfinale nie będą "chłopcami do bicia" a "chłopcami z lwim pazurem".
*fotografie pochodzą z różnych źródeł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz