niedziela, 5 września 2021

Czy komuś potrzebny kardoliog po wczorajszym meczu? Czyli o horrorze Mistrzów Świata z Mistrzami Europy.

 

Po wylosowaniu rywali w EuroVolley wiedzieliśmy, że Serbia to nasz najgroźniejszy grupowy rywal obok bardzo dobrego zespołu, jakim są rodacy naszego trenera. Wiedzieliśmy też, że mecze z Serbami to meczycha przez duże "M"😊.   

Nie  inaczej było i tym razem — pierwsze piłki  pierwszego seta należały do Srecko Lisinaca i jego kolegów, ale dzięki "gaszeniu światła" przez "Bienia" i skutecznych akcji w kontrze naszego Kapitana, który niestety gasnął potem z minuty na minutę. Szybko wyszliśmy na prowadzenie, jednak nie cieszyliśmy się, nim długo, bo sytuacja zmieniała się, jak w kalejdoskopie, za sprawą zagrywki Mistrzów Europy i objęli prowadzenie (7:6). Wtedy piąty bieg w polu serwisowym włączyli: "Kochan" i "Wi-fi" i było (14-10) dla naszych. Rywale nie poddali się, bez walki i omalże nie doprowadzili do remisu w tym secie (22-21). Nasza drużyna na nic więcej im w tym secie nie pozwoliła i objęła prowadzenie 1-0 w setach. Drugiego seta lepiej zaczęli nasi rywale od prowadzenia (4-2) odpowiedź naszych Mistrzów Świata, była natychmiastowa nie tylko, odrobiliśmy straty, ale wyszliśmy na prowadzenie, za sprawą udanych bloków na byłym graczu Asseco Resovii Rzeszów — Marco Ivoviciu (9-7). Wtedy nastąpiła istna wymiana ciosów, jednak szybko gracze Slobodana Kovaca doprowadzili do remisu, za sprawą "kopania" w polu serwisowym tego, któremu jeszcze kilka akcji wcześniej nasi zawodnicy "gasili światło", by znów wyjść na prowadzenie (16-14). Przyznam szczerze, że w tym momencie pomyślałem — mamy prostą drogę do objęcia w meczu prowadzenia 2:0. Cóż moja siatkarska intuicja tym razem mnie zawiodła, bo nagle naszej drużynie "odcięto prąd", a tym, który to zrobił był Srecko Lisinac i jego zagrywki, które zatrzymały naszą pierwszą akcję i było wiadome, że w tym spotkaniu będzie jeszcze sporo emocji. Od początku trzeciej partii Serbowie postawili na dwa nieprzewidywalne siatkarskie elementy, czyli zagrywkę i blok (5-9, 6-12). Obraz naszej gry trochę zmienił Bartek Kurek, który pokazał rywalom, że też serwować potrafi i było po 17. Kolejną serię na +5 zanotowali gracze w białych strojach, którzy nie oddali tego prowadzenia do końca seta. Zadawałem sobie wtedy pytanie — Po co my mamy skrzydłowych w kwadracie? Bo, aż prosiło się, o wysłanie "do bazy" Michała Kubiaka 😉. Po tym secie było wiadomo, że jeśli chcemy pozostać w grze o zwycięstwo w tym spotkaniu, musimy poprawić naszą grę ze skrzydeł, a także zagrywkę i kontratak, by doprowadzić do tie-breaku. Sygnał do ataku naszej drużynie dały bomby Wilfredo Leona, które pomogły nam uzyskać prowadzenie (6-3), Serbowie jednak wyszli z opresji i doprowadzili remisu (12-12). Przez chwilę miałem złudzenie, że oglądamy walkę bokserską, a nie mecz siatkarski, bo byliśmy świadkami wymiany ciosów 😊. Asem w rękawie Vitala Heynena okazał się, Kamil Semeniuk, który zastąpił Michała Kubiaka i ze stoickim spokojem zdobywał punkty w ataku, niczym Kamil zawodowiec 😂. Czy to już zmiana warty w polskiej kadrze? Swoją przewagę powiększaliśmy "gasząc światło" rywalom. I było pewne, że to, co najlepsze dopiero przed nami, czyli tie-break, bo było 2-2 w setach 😎. Pewne było też to, że stan przedzawałowy będzie murowany 😛. Szybko w miarę bezpieczną przewagę (4-1) wypracowali sobie nasi siatkarze o ile w siatkówce można, o takiej mówić.  Dzięki świetnej grze blokiem nasza drużyna prowadziła (9-6), jednak rywale odrobili straty i było po 13, zdołali obronić dwie piłki setowe, ale decydujący cios ze środka zadał "Bieniu".
Na koniec chciałbym powiedzieć, co według mnie zadecydowało o tym, że wróciliśmy z piekła do nieba. Tutaj wielkie brawa dla naszego coacha, który w końcu ugiął się, i zdjął z boiska Michała Kubiaka. Wprowadzając Pana Siatkarza — Kamila Semeniuka, który nie tylko pokazał, że ma "kwity" na duże granie, ale dał naszej drużynie wiarę w to, że można odwrócić losy tego meczu. Drugą rzeczą było wyłapanie pierwszej akcji Serbów na wy bloku i skuteczne kontry naszej drużyny, a także "gaszenie światła" Uroszowi Kovaceviciowi, który napsuł nam sporo krwi w tym spotkaniu. Nie sposób na koniec, nie wspomnieć o naszej zagrywce, która rywali odrzuciła od siatki, ułatwiając nam tym samym pierwszą akcję. 

*fotografie  Kacper Kirklewski Photography
   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz